piątek, 19 listopada 2010

Z memuarów Juliana Greena (1964-69)

Dzięki uprzejmości bardzo zacnego Rebelya-nta Pana Antoniego i za jego ZGODĄ umieszczam tu szereg cytatów zaczerpanych z „Dziennika” znanego amerykańskiego pisarza i poety tworzącego w języku francuskim Juliena Greena (1900 – 1998). Twórca ten w wieku 16 lat nawrócił się na katolicyzm, był bardzo świadomy zarówno wyznawanej wiary jak i swoich ludzkich ułomności. Wiedział, jak bardzo jest mu potrzebne sacrum do utrzymania łaski uświęcającej i nie mógł pogodzić się z jego redukcją w tworzącym się na jego oczach Kościele Posoborowym.



Oto, co widział w Kościele francuskim (część pierwsza wyboru, lata 1964 - 1969; dalsze części doprowadzą nad do 1975 r.):

8 lutego 1964 - Kleryk zapytany przez mnie (dlaczego? Ależ musiałem coś powiedzieć, rozmowa się rwała) o lekturę mistyków, odpowiada bez namysłu: "Nie czytuję ich. Czytuję Rousseau". Jacy księża wyrosną z tych oszalałych romantyków?

6 czerwca 1964 - "Zajmij się konfesjonałem - powiedział Ariusz do Pelagiusza - a ja zajmę się katechizmem." W świecie roku 1964 mówią nam o moralności, energii, woli, odsuwając na bok nadprzyrodzone. Analizuje się teksty Ewangelii, by zbadać, jakim człowiekiem był Chrystus. Jego boskością interesują się mniej, interesują się mało. Nie mówię, że to objaw ogólny - ale często spotykany, to atak. "Odbóstwiają Boga" - powiedział mi Fumet. W tym tkwi istota prześladowań. Nie w tym rzecz, by wypowiedzieć katolikom wojnę. Nieprzyjaciel wetknął nogę (co najmniej) w drzwi i rozsiewa dywersję. Katolicyzm jest atakowany od wewnątrz. Nie trzeba obozów zagłady. Inaczej się do nas dobrano. Jad fałszywej ideologii wsącza nam się, kropla po kropli, do ucha - jak ojcu Hamleta wsączano truciznę, kiedy stary król drzemał.

12 kwietnia 1965 - Moja siostra powiedziała mi wczoraj, że w głowie jej się mąci od nowinek, które lęgną się w Kościele francuskim i że traci w nich rozeznanie. Odparłem, że chwilami trawi mnie taki sam niepokój i że nie jesteśmy w tym odosobnieni. Ciekaw jestem, czy to do tego właśnie Kościoła przystąpiłem jako konwertyta w 1916. Bernanos twierdził, że to błąd wpuszczać wszystkich tak łatwo do fortecy Kościoła, bo ryzykuje się wpuszczeniem piątej kolumny, i to niebezpiecznej.

6 maja 1965 - Jeden z przyjaciół mówi mi o zmianach posoborowych w Kościele i pośpiechu z jakim ich dokonano. "To - powiada - wynik czterech wieków skostnienia, rewolucja, która nastąpiła, obaliła zbyt wiele rzeczy, podobnie jak w roku 1789 ancien regime runął ze swoimi wadami i zaletami." Nie wydaje mi się, by msza w dwóch językach zdołała długo przetrwać…

19 października 1965 - Katoliczka spowiada się księdzu, że opuściła mszę. Odpowiedź: "To nie ma znaczenia". Powiedziała później, iż uczuła, jak chwieje się jej wiara.

17 czerwca 1966 - Odwiedził mnie młody zakonnik amerykański, po krótkim pobycie w Maastricht w Holandii. W tamtejszym klasztorze eksperymenty z mszą nowego stylu. Zaczyna się od ofiarowania. Do słów "To jest ciało moje" dorzuca się: "Dla tych, którzy w to wierzą" - a to jest już czysty kalwinizm. Skasowali spowiedź indywidualną. Wystarczy spowiedź powszechna, po niej przystępuje się do komunii jak u protestantów. Mój gość oświadcza, że niepokoi go przyszłość wiary - przynajmniej w Holandii.

16 lipca 1966 - Oto, co powiedział mi pewien ksiądz holenderski. Niedawno, pod koniec mszy, w jakimś mieście w Holandii, ksiądz ujrzawszy hostie pozostałe w cyborium rozkazał ministrantowi: "Wyrzuć je". Istotnie, według owego księdza obecność rzeczywista zanikła, skoro nie było już więcej przystępujących do komunii.
21 stycznia 1968 - Myślałem o dzisiejszym Kościele tak nagim, tak ubogim w porównaniu z dawnymi świetnościami. Przypomina coraz bardziej Kościół protestancki, taki jaki znalem za mojego dzieciństwa.

14 kwietnia 1968 - Antykwariaty w Nogent zapełnione przedmiotami pochodzącymi z kościołów - których nasi nowocześni proboszcze nie chcą już: stare jedwabne kapy, rzeźbione tabernakula z XVIII wieku, gipsowi święci, św. Antoni Padewski, św. Roch. Smutek tych przedmiotów wyrzuconych jak i wierzenia, których były symbolami, do lamusa.

21 września 1968 – Wspomniany wyżej benedyktyn, mówił mi, że od czasu Soboru protestanci nie postąpili ku nam ani kroku, ale śmieją się i powiadają: „Trzeba wam było czterech stuleci na przeprowadzenie tej waszej reformy, no, ale macie ją wreszcie!” Mówi mi także, iż w Holandii niektórzy katolicy żądają od swojego proboszcza formalnej deklaracji na piśmie, że wierzy w Obecność Rzeczywistą.

4 października 1968 - Wczoraj znajomy dominikanin pokazał mi w amerykańskim periodyku zdumiewającą fotografię. Dziewczyna przebrana za bajaderę, w powiewnych szarawarach i muślinowych szalach jak Loie Fuller, tańczy jak szalona, z głową odrzuconą do tylu i nogą zadarta pod sufit. Za nią długa ława, siedzą na niej księża w ornatach i przypatrują sie tancerce. Tańczy podczas Ofiarowania, tańczy Ofiarowanie. Jest zakonnica, nazywa sie sister Tina. Rzecz sie dzieje, jak należało sie spodziewać, w Ameryce, w Chicago, powiada mi zakonnik. I dorzuca łagodnie: "Powariowali".

8 listopada 1968 – Dziś rano w kościele ksiądz porównał mszę do auta: karoserię tworzy całość liturgiczna, a Kanon to silnik. Oto jak się dziś mówi.

29 grudnia 1968 – Dziś rano we wsi między Megeve a Sallanches msza jazzowa. Z pięciu młodych ludzi gra i odśpiewuje msze w rytmie tanecznym. Kołyszą się w biodrach i strzelają z palców śpiewają „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu”. Mniejsza z tym, ci chłopcy na pewni mają wiarę i wierzą, że jej służą. Ale jak z odpowiedzialnością młodego proboszcza, który wygłaszając kazanie o nieszczęściach tego świata (Biafra etc.) ani razu nie wymienia Boga? Ograniczył się do dyskretnej aluzji na temat Przewodnika (skoro jesteśmy w górach) i zagadka ta oznacza Chrystusa. Podobnej muzyki słuchałem niegdyś w Waszyngtonie przechodząc – było to w letnie noce – obok kościołów, gdzie gromadzili się i śpiewali Czarni.

5 kwietnia 1969 - Trzy dni temu papież powiedział, ze istnieje w Kościele "ferment praktycznie schizmatycki". Słowa te szeptano, ale nikt nie ośmielał się wypowiedzieć ich głośno, on powiedział je wreszcie. Schizma jest tym, czego obawiam sie od lat. Zarzucano mi, ze nie powiedziałem nic osobliwego na temat otwarcia Vaticanum II, ale nie miałem podówczas natchnienia, by wyśpiewać alleluja, przewidując jakiś - nie wiedziałem jaki - nieład.

29 czerwca 1969 - Odwiedził nas Maritain, niebyt zadowolony z mszy odprawianej po francusku; modli się przez ten czas, powiada nam. Tak zresztą czyniono w średniowiecznej Francji. Powiada mi, ze tylko benedyktyni w Solesmes i Fontgombault pozostali wierni tradycji i ze powołania są tam nader liczne.

20 lipca 1969 - W książce Renaudina o Benedykcie z Canfeld relacja nader szczegółowa o jego nawróceniu i wizjach wyjątkowo enigmatycznych. Mówię o nim dlatego głównie, że Kościół przyciągnął go tym co dzisiaj próbują unicestwić: "Kiedy ujrzałem uroczysty ceremoniał sumy... Kiedy widziałem ołtarz starannie przystrojony i bogato ozdobiony, kiedy widziałem mnóstwo świec na ołtarzu... liczne i uroczyste procesje, nie mogłem nie zobaczyć niby w zwierciadle, ze szczególnym nabożeństwem, piękna, wspaniałości i majestatu waszego Kościoła świętego..." Mówi to protestant, protestant anglikański nawrócony za Elżbiety (...) Przybywszy do Francji w roku 1586, mieszkał w Douai, w Reims i w Paryżu, gdzie wywarł znaczny wpływ. O muzyce religijnej powiada tak: "Kiedy słyszałem jak brzmi niezrównana i boska harmonia dobrze nastrojonych organów i melodyjne głosy wyśpiewujące w kościele hymny i kantyki waszych aktów dziękczynnych, moje serce drżało z radości... Dzięki nim prawda rozlewała się w moim sercu." Renaudin wspomina, że św. Augustyn płakał słuchając śpiewania hymnów liturgicznych. Dziś płakałby może również, ale z innego powodu... Wyrzucono za płot ogromny skarb piękna muzycznego, piękna skłaniającego do nawróceń, piękna wciągającego i zastąpiono je melodiami haniebnie płaskimi.

15 września 1969 – Znajomy ksiądz powiada mi, że w Saint-Germain-des-Pres odbyła się prywatka, po której znaleziono w tabernakulum butelki od schweppesa.

22 listopada 1969 - Papież zachęca nas, żebyśmy "nowy rytuał przyjęli z radosną ciekawością... "Czytam w artykule Jeana Prasteau ("Le Figaro Litteraire"): "Wielu wiernych zżyma się na wygnanie dawnych ołtarzy.. A jednak wydaje się, iż większość katolików zaaprobowała te puste stoły z krzyżem i świecami jedynie..." Ja nie.

Pisze do mnie pewien zakonnik: "Tracimy właśnie młodzież, podobnie jak mówi sie, że w zeszłym stuleciu Kościół utracił klasę robotniczą. Młodzież, jako całość, odstępuje od Chrystusa... Jakie przed nami jutro? Dusza bowiem, która porzuci Chrystusa, nie ma już nic, co powstrzymałoby ją od rozpaczy".

28 listopada 1969 - Ojciec Cognet zaniemógł na serce, martwi mnie to. Śmieje się z rzadka, on niegdyś przecież taki wesoły, mówi wiele, sądzi, że w nowej mszy są momenty uzasadnione tym, że znajdujemy je w nabożeństwach luterańskich. "Ależ ja nie jestem luteraninem!" - Żachnąłem się na to. Nastąpiło uciążliwe milczenie. Zmienili religie.

2 grudnia 1969 - Czytam "La France catholique" z 28 listopada. Gerard Soulages pisze tam coś, co oddaje klimat naszych czasów. "Chrześcijaństwo jest mitem, a msza celebrowaniem mitu, nauczał pewien kapelan, d u s z p a s t e r z s t u d e n t ó w (podkreślenie moje). Pewien zakonnik zainaugurował rekolekcje słowami: "Moje siostry, jak widzicie, nie pokłoniłem się Przenajświętszemu Sakramentowi. To już należy do przeszłości". Przeorysza stuka kosturem, przerywając mówcy: rekolekcje skończone. Dalej wyjątek z listu: "Wyrzuca się dziś wiele balastu z łodzi św. Piotra, to zaś wywołuje wielki zamęt."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz